Dzień 16 – ślepaki czas zacząć

Zadanie nr 1, czyli podstawowy pilotaż zostało prawie zakończone. Zostały jeszcze loty doskonalące, które będę sobie sukcesywnie wykonywał w przerwach Zadania II. Dziś zaczęliśmy latanie od 3 kręgów, podczas których ćwiczyliśmy touch-and-go, zwane po polsku „konwojerem”, czyli lądowanie i od razu start bez hamowania. Trudności są dwie: po pierwsze pas jest krótki, a po drugie na jego końcu mamy przeszkodę w postaci drutów, nie można sobie więc pozwolić na dalekie przyziemienie. Generalnie to ćwiczenie wyszło nieźle, a bałem się trochę, bo równo tydzień nie siedziałem w samolocie. Jedynie przy pierwszym konwojerze złapałem trochę adrenaliny, bo Pan Marian nie pozwolił mi się wznosić jak przy normalnym starcie, ale odpychał wolant zeby rozpędzić samolot do jak największej prędkości i tuż przed przeszkodą pociągnął nos mocno do góry. Widok zbliżającej się linii wysokiego napięcia – bezcenny.

Czytaj dalej

Dzień 15 – samodzielne loty do strefy

Widok zza okna Cessny - koło podwozia głównego i ziemia

Po dwóch lotach z instruktorem, zgodnie z programem szkolenia, przyszedł czas na dwa samodzielne. Pogoda była dobra, choć trochę w powietrzu rzucało, a lądowania odbywały się z lekkim bocznym wiatrem. Pierwszy tego dnia latał Andrzej, wymienieliśmy się bez wyłączania silnika i poleciałem jeszcze z Panem Marianem na mały krąg celem sprawdzenia czy przypadkiem warunki meteorologiczne połączone z moim brakiem doświadczenia nie spowodują że do Kaniowa będzie musiała zawitać Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Po zakołowaniu przed pas wyciągnąłem ładnie checklistę i głośno czytałem każdą pozycję, ponieważ po poprzednich lotach zastałem w swoim dzienniczku szkolenia „żółtą kartkę” właśnie za nie przeczytanie checklisty (całe szczęście, że ośrodek nie dysponuje jeszcze czerwonymi karteczkami!).

Czytaj dalej

Dzień 14 – loty do strefy doskonalące

Zaczynamy ćwiczenie nr 10, czyli dwa loty do strefy z instruktorem i dwa loty samodzielne. Te drugie zostawiamy sobie na następny dzień, a na razie zabieramy się z Panem Marianem za wspólne dziurawienie nieba. Właściwie nasze loty nie różnią się wiele od poprzednich lotów do stref pilotażu, oprócz tego że teraz zdecydowanie lepiej czuję samolot, wykonuję wszystko płynniej i sprawniej. Do tego zaczynają mi się naprawdę podobać przeciągnięcia dynamiczne i poważnie zastanawiam się nad jakimś półgodzinnym lotem akrobacyjnym. Oprócz standardowych ćwiczeń, zacząłem także robić ósemki, zarówne te 2×360° jak i takie ładniejsze, przypominające kształtem cyfrę „8”. Ogólnie dzień udany, ale nie ma się co specjalnie nad nim rozpisywać. Następne latanie znów (po tym krótkim przerywniku) samodzielne.

Skrót do kolejnego dnia ->

Dzień 13 – samodzielne loty po kręgu cz.3

Pogoda w tym roku nas zdecydowanie rozpieszcza. Znów czyste niebo, lekki wiaterek, żadnej turbulencji. Niestety, znów natłok spraw sprawił że za późno wyjechałem z Krakowa, po drodze zepsuta ciężarówka, korki. Na miejscu spotkałem się z Andrzejem który kończył właśnie przegląd przedlotowy i szykował do kręgów z Panem Marianem. Pomogłem wypchać maszynę, pogadałem chwilę z prezesem i z mechanikiem, a następnie udałem się na „wieżę” robić zdjęcia, tym razem jednak troche lepszym aparatem (efekty już niedługo).

Po serii lotów Andrzeja, za sterami znalazłem się ja i samodzielnie wykonałem ostatnie brakujące trzy kręgi do ćwiczenia nr 9, a nawet jeden nadprogramowy. Poza jednym przyziemieniem na trzy kółka (ale prezes testując naszą kaniowską SP-AIS również dotknął pasa trzema) lądowania były dobre. Całe szczęście, że to już koniec kręgów…

Skrót do kolejnego dnia ->

Dzień 12 – samodzielne loty po kręgu cz.2

Lotnisko w Kaniowie widziane z kręgu z pozycji 'z wiatrem'

W drugim dniu moich zmagań z samodzielnymi lotami nie było już tak pięknie jak poprzednio. Wiatr, na szczęście słaby ale o zmiennym kierunku powodował że w czasie niektórych lądowań wiało w ogon. Dodatkowo termika nie ułatwiała sprawy i trzeba się było sporo namachać wolantem żeby utrzymać zaplanowany tor lotu. Zanim jednak zostałem w samolocie sam, zrobiłem z instruktorem dwa loty próbne w których dodatkowo ćwiczyliśmy lądowania bez klap, czyli przy dużo większej prędkości.

Czytaj dalej

Dzień 11 – samodzielne loty po kręgu cz.1

Rozpoczął się kolejny etap szkolenia, czyli samodzielne loty po kręgu. Muszę ich wykonać conajmniej 25 sztuk, czyli na tyle dużo, że powinienem niedługo dokładnie wiedzieć ile w okolicznych wioskach jeździ VW Golfów oraz czy w kaniowskich ogródkach uprawia się więcej marchewki czy pietruszki.

Początek tego stosunkowo monotonnego, ale jakże istotnego ćwiczenia zaplanowałem na czwartek. Niestety mój późny wyjazd z Krakowa, wypadek na autostradzie, korek w Tychach i standardowo korek w Pszczynie spowodowały, że na latanie zbyt wiele czasu nie pozostało. No ale jedna seria kręgów to zawsze coś, tym bardziej że warunki wprost idealne, lekki wiaterek w łożu pasa, zero termiki, temperatura powietrza w sam raz, więc szkoda byłoby nie polatać.

Pierwszy krąg odbyłem z Panem Marianem na prawym fotelu, co by instruktor mógł sprawdzić czy uczniowi się przez noc nic nie pomieszało. W zasadzie lot był dobry, jedyna uwaga że trochę zbyt nisko przeszedłem przy lądowaniu nad przeszkodą (drutami), bo w użyciu był pas 13. Następnie mój towarzysz szybko wyskoczył z samolotu i po już chwili nadawał do mnie z „wieży” w Kaniowie, a ja przygotowywałem się do trzeciego samodzielnego startu w karierze. W sumie wykonałem 5 samodzielnych kręgów, moim zdaniem dość udanych, z dobrymi lądowaniami, a jednym nawet bardzo dobrym. Aż szkoda, że ten dzień się tak szybko skończył.

Skrót do kolejnego dnia ->

Dzień 10 – pierwsze solo

Niektórzy mówią, że pierwszy samodzielny lot to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu każdego lotnika. 13 maja 2009 z nalotem 11 godzin i 54 minut przeszedłem swoją inicjację. Jak to zwykle bywa, dzień zapowiadał się całkowicie normalnie i nic nie wskazywało na to, że ta chwila nastąpi właśnie dziś.

Cessna 172 SP-GGB startuje z lotniska w Kaniowie

Przyjechałem do Kaniowa dość późno, bo o 17:30. Po szybkim wypełnieniu papierków, sprawdzeniu samolotu i paliwa, przystąpiliśmy do lotów. Na początek zrobiliśmy trzy kręgi i trzy poprawne lądowania. Następnie Pan Marian nakazał lot do Bielska celem zabrania na pokład innego instruktora, który ma sprawdzić jak to zostałem do tej pory wyszkolony. Niestety Pan Marian kłamać nie potrafi i w momencie kiedy powiedział „żebym się postarał, bo od tego zależy jego dalsza praca” to już wiedziałem doskonale co się święci.

Czytaj dalej

Dzień 9 – doskonalenie lądowań

Ponieważ poprzednio dzień nam się skończył i nie zdążyliśmy wylatać wymaganego czasu poznając możliwości samolotu, kolejne latanie rozpoczęliśmy od krótkiej strefy gdzie dla przypomnienia zrobiliśmy sobie przeciągnięcia, w tym przeciągnięcie w zakręcie oraz spirale, tym razem bez gazu na zniżaniu.

Następne ćwiczenie polega na doskonaleniu startów i (głównie) lądowań, przy małej „pomocy” instruktora, czyli robieniu różnych żartów w stylu wepchnięcia całej nogi na prostej do lądowania, przechylenia samolotu, spowodowania zbyt wysokiego wyrównania itp. Muszę przyznać, że te loty były całkiem dobre, no może poza jednym gdzie przez własne lenistwo (chciałem sobie trochę skrócić krąg robiąc wcześniej trzeci zakręt) nie wyrobiłem się z wytraceniem wysokości i musiałem odejść na drugi krąg. Uwielbiam latanie kilkadziesiąt metrów nad ziemią na pełnych klapach!

Skrót do kolejnego dnia ->

Dzień 7 – latanie jest piękne!

Po tych wszystkich dniach, kiedy silny wiatr albo termika nie dawały spokoju przyszedł wreszcie czas na spokojniejszą aurę. Niebo pokryte wysokimi chmurkami, zza których przeciskają się wyraźnie widoczne promienie słoneczne. Temperatura idealna, ani gorąco ani zimno. Wiatr w osi pasa, delikatny, bez porywów. Wymarzone warunki do latania.

Start. Wciśnięcie manetki gazu, samolot się rozpędza. Czujnie trzymam nogi w pogotowiu, przyzwyczajony do konieczności nagłego korygowania odchylenia powodowanego przez boczny wiatr. Lekko podciągam wolant. Maszyna sama odrywa się od pasa, kierunek sam się trzyma, nie trzeba mu pomagać. Płyniemy. Do tego zieleń jakaś bardziej zielona, rzepak też nabrał barw po ostatnim deszczu. Ziemia jest piękna z perspektywy 300 m nad terenem. Nawet silnik naszej Cessny jakoś równiej pracuje (w końcu była na przeglądzie). Czuję się szczęśliwy. Szczęśliwy i wolny.

No, to żeby tej utopii nie było za wiele, po kilku lądowaniach (swoją drogą niezłych) przyszła pora na ćwiczenie awarii. Nie obyło się bez obcięcia silnika na prostej do lądowania, na pozycji z wiatrem ale pod wiatr, czyli zakręt o 180 stopni i lądowanie bez silnika „z wiatrem”. Później zalepianie prędkościomierza i wysokościomierza. Ten drugi to w zasadzie zbędny gadżet, no ale jak to mam leciej bez patrzenia na prędkość? No cóż, nie było to wcale takie trudne. Najbardziej sam się zadziwiłem tym, że nie bałem się o zbyt niską prędkość, ale zbyt wysoką (do wypuszczenia klap).

Po tych małych awariach zrobiłem jeszcze 3 kręgi na utrwalenie mojej dobrej passy w lądowaniach. Latanie w popołudniowym zachodzącym słońcu jest chyba najpiękniejsze. Kolory są znacznie wyostrzone, niebo też zmienia barwy, powietrze jest spokojne, a w kabinie panuje delikatny, przyjemny chłód… Pierwsze lądowanie było perfekcyjne, aż sam Pan Marian zaczął bić brawo. Ostatnie dwa nie były idealne, ale też dobre. To był jak do tej pory chyba mój najlepszy dzień.

Skrót do kolejnego dnia ->