Licencja i pasażer

Nie byłbym sobą, gdybym po otrzymaniu licencji zaraz jej nie wypróbował. Dlatego dwa dni póżniej pojechałem na lotnisko do Kaniowa, tym razem już nie sam a z moim tatą. Pogoda była dobra, choć nie idealna bo widzialność ograniczało małe zamglenie.

Plan był taki, źeby polecieć do Pobiednika, niestety zrobiło się późno i została nam bliższa opcja, czyli lot w oklice jeziora Żywieckiego. Zaczęło się oczywiście od przygotowania samolotu, podczas którego tata uważnie obserwował moje ruchy i nie miał zachwyconej miny, kiedy poszedłem po mechanika bo wydawało mi się że jeden z popychaczy jest zbyt luźny, a środkowa śruba steru kierunku ma za duży dystans. Mechanik, Pan Darek, papatrzył swoim doświadczonym okiem, coś poruszał i zkwitował krótkim: można lecieć.

Mój instuktor ma taką zasadę, że na pierwszy lot po zdobyciu licencji nie pozwala jeszcze zabrać pasażera. Moim zdaniem to słuszna rzecz, w końcu od ostatniego dnia kiedy siedziałem za sterami minęły ponad trzy tygodnie, poza tym zawsze może się coś człowiekowi w głowie pokręcić – lepiej nie ryzykować życia więcej niż jednej osoby.

Warto tu też wspomnieć o wyższości latania w prywatnym ośrodku ponad aeroklubem. Te pierwsze podchodzą do lotnictwa bardziej od strony General Aviation, te drugie mam wrażenie że nadal tkwią w starym systemie i traktują wyszkolonego przez siebie ucznia jak niezrównoważonego nastolatka. Mam tu na myśli (teoretycznie) wymagany nalot 100 godzin zanim na pokład można zabrać pasażera, no chyba że w wyjątkowych okolicznościach albo innego członka aeroklubu. Tak przynajmniej uczyli nas w Aeroklubie Śląskim. Z kolei w prywatnych ośrodkach szkolenia można oczekiwać traktowania na miarę swoich uprawnień – w końcu jestem tym pilotem, tak?

Ale wróćmy do latania. Po wypchaniu samolotu z hangaru, wsiadłem na razie sam do środka, uruchomiłem silnik, zakołowałem pod pas i wystartowałem. Powietrze bardzo spokojne, wiatr delikatny w osi pasa, cztery zakręty i do lądowania. Bardzo spodobało mi się, że na podejściu do 31 wycięto część drzew, których korony były na wysokości pasa – dzięki temu teraz można wykonać całkiem płaskie podejście (może nawet lądowanie bez klap?), bo lotnisko leży na kilkunastometrowym wzniesieniu. Udało mi się zrobić tzw. idealne lądowanie, co w moim przypadku oznacza sytuację kiedy nie jestem do końca pewien czy dotknąłem już asfaltu czy jeszcze nie, zakołowałem pod „terminal” i zaprosiłem mojego tatę do środka.

Szybki kurs obsługi fotela, zamykamy drzwi i oczywiście standardowe pytanie taty: „czy muszę zapinać pasy?”. Poczułem obowiązek dowódcy statku powietrznego i powiedziałem zdecydowanie TAK, czemu mój tata szybko się podporządkował. Uruchomienie silnika, patrzę na minę pasażera, bo to pierwszy moment kiedy uświadamiamy sobie jak delikatnymi są samoloty GA… Pasażer żyje i nawet nie jest bardzo blady, więc kołujemy do pasa i ustawiamy się na numerkach. Powoli dodaję gazu i ostatni rzut oka na parametry silnikowe.

Sierra india sierra airbone, wznoszenie do 2300 stóp i kurs na Bielsko. Po kilku minutach oswojenia się taty z lotem, postanawiam odpowiedzieć mu na jego pytanie dlaczego w samolocie do „skęcania” używa się i wolantu i pedałów: wciskam do oporu lewą nogę, a następnie prawą. Pasażer chwycił się czego mógł i potwierdził że zrozumił działanie steru kierunku. No to przygotujmy się do lądowania w EPBA.

Dolatujemy do lotniska, zgłaszam się przez radio, odpowiada mi śmigłowiec na prostej. Potwierdzam pas w użyciu zgłaszam wejście do „z wiatrem”. Zaczynam robić zakręt, kiedy nagle śmigłowiec zgłasza pozycję z wiatrem. Hmm.. ja też jestem z wiatrem. Każę pasażerowi wyjrzeć przez okno i potwierdzić czy widzi wiatrak. Jest praktycznie nad hangarem, więc rozpoczynam trzeci zakręt i zgłaszam to przez radio. W tym momencie oddzywa się pilot konkurencyjnego statku i opieprza mnie że się im wcinam w krąg. Cóż, to nie ja nie zgłosiłem startu…

Zniesmaczony rezygnuję z lądowania, robię przelot nad pasem na dużej wysokości i biorę kurs na jezioro Żywieckie. Przelatujemy między górkami, objaśniam tacie pobliskie szczyty i wpadamy na zalew. Zgłaszam się na Kraków Info że będziemy tu przez chwilę urzędować, niestety pomimo dwukrotnej prośby o powtórzenie nie jestem w stanie odebrać wyraźniej odpowiedzi – transmisja nieczytelna. Informuję o przejściu na częstotliwość Żaru i odpalam drugie radio z nasłuchem na 119,275.

Teraz postanawiam oddać stery w ręce mojego pasażera. Tata myśli z początku że sobie żartuję, ale jednak udaje mi się go przekonać że nie jest to wcale takie trudne. Robimy wspólnie kilka zakrętów, wznoszenie, opadanie. Na pierwszą „lekcję” wystarczy.

Tata jako pasażer w Cessnie 172

Uczeń zadowolony, obieramy więc kurs na EPZR i wznosimy się do góry, bo chcę pokazać tacie zbiornik na górze Żar. Piękny widok. Kierujemy się w stronę Kętów, ponownie witam się z Kraków Informacja, w okolicy czysto, a dobrze to wiedzieć bo lecimy pod słońce i nic nie widać poza jeziorem Goczałkowickim.

„Z widocznością Kaniowa”, ale proszę tatę żeby spróbował sam odnaleźć lotnisko. Pomimo, że wchodzimy do trzeciego zakretu, nadal go nie widzi. Potwierdziło to moje przypuszczenie, że nie byłem jakimś ewenementem kiedy w pierwszych dwóch lotach sam nie mogłem rozpoznać pasa. Zgłaszam prostą do 31, pełne klapy i szybki rzut oka na twarz paxa – teraz wiem też jak ja musiałem wyglądać przy pierwszym lądowaniu Cessną. Przyziemienie na czwórkę z minusem.

Kołujemy pod hangar, wyłączam silnik, zdejmujemy słuchawki i pytam o wrażenia. Oczywiście wiadomo, że ekscytująco, przyjemnie itd, ale mnie interesują konkretne kwestie. Po pierwsze wielkie zdziwienie taty że to sobie można tak dowolnie latać i nikogo nie pytać o zgodę. Druga sprawa to oczywiście kolosalna różnica w odczuwaniu lotu w stosunku do samolotów komunikacyjnych, co można doświadczyć już podczas kręcenia rozrusznikiem (czy to ten samolot jest taki mały czy śmigło takie wielkie?). Do tego tata zdziwił się, że dałem mi dotknąć wolantu i że to „skręcanie” wcale takie trudne nie było.

Cieszę się bardzo, że mój trud włożony w zdobycie licencji mógł przynieść komuś trochę radości. Mam nadzieję, że okazji do takich lotów nie będzie brakowało. Mimo nie wykonania „planu” i konieczności skrócenia trasy, wypad na lotnisko był zdecydowanie udany. Jak z resztą chyba każdy…

Jeden komentarz do wpisu “Licencja i pasażer

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *