Day 395 – trening…
Listopad upłynął na ostatecznym szlifowaniu lekcji teoretycznych oraz polowaniu na dobrą pogodę, by jeszcze trochę potrenować lotne elementy egzaminu na instruktora.
Listopad upłynął na ostatecznym szlifowaniu lekcji teoretycznych oraz polowaniu na dobrą pogodę, by jeszcze trochę potrenować lotne elementy egzaminu na instruktora.
Każdy, nawet całkiem początkujący pilot, słyszał zapewne o korkociągu. Korkociągi zwykle nie kojarzą się najlepiej. Wiele mówi się o nich podczas szkolenia, o tym jakie mogą być niebezpieczne, co zrobić aby ich uniknąć oraz jak, w teorii, radzić sobie gdy samolot w korkociąg wpadnie. Za dyskusjami nie idzie jednak praktyka i w dzisiejszych czasach można całe życie przelatać jako zawodowy pilot i ani razu nie spróbować korkociągu.
W USA od kandydatów na instruktorów wymaga się praktycznego szkolenia z zakresu wchodzenia i wychodzenia z korkociągów. Nie chodzi nawet o to, żeby brać od razu ucznia i zniechęcić go do latania podczas pierwszych godzin szkolenia, ale raczej by w razie gdy student przekombinuje (np. wyprowadzenie z przeciągnięcia) umieć poradzić sobie z sytuacją. Przyjemność lotu na korkociągi nie ominęła więc i mnie.
Tyle już godzin w C172RG wylatałem, ale ani jednej w nocy! W zasadzie nie ma to znaczenia czym się lata, ale do tej pory po zmroku siedziałem tylko w C152 i C162. RG jest miłą odmianą, ze swoim w pełni oświetlonym panelem przyrządów.
O 12.00 wciąż nad lotniskiem unosiła się mgła i lot dual z Davidem musiałem odwołać. Z resztą było mi to nawet na rękę, bo po poprzedniej nocy byłem trochę zmęczony i mogłem się chwilę dłużej przespać. Popołudniu pojechałem jednak na lotnisko, gdzie odbywało się „Airport Open House”, co tak naprawdę oznaczało kilka stoisk, m.in. naszej szkoły, lokalnych modelarzy, straży pożarnej, ekipy która mierzy hałas wokół lotnisk, itp. Można było wybrać się na autobusową wycieczkę po lotnisku, ale event skierowany był raczej do małych dzieci. Jedyne co interesujące, to US Customs and Border Protection przyjechało wielkim, wartym 3 miliony dolarów wozem do prześwietlania cieżarówek, który można było sobie pooglądać z bardzo bliska.
Po 15.00 zaczęło się trochę wypogadzać, tak więc wziąłem samolot i wybrałem się na krótką przejażdżkę. Słońce było już nisko nad horyzontem, w dodatku poniżej chmur (2000 ft) utrzymywało się lekkie zamglenie, więc lecąc do West Practice Area nie widziałem kompletnie nic. Dobrze, że chociaż PCAS obserwował niebo…
Po opisywanej ostatnio kolizji jednego z naszych szkolnych samolotów przypomniałem sobie urządzenie, które kiedyś (latając jeszcze w Polsce) widziałem w sklepie internetowym i wydawało mi się trochę bezużyteczne – PCAS, czyli Portable Collision Avoidance System. Cóż, chyba najwyższa pora zmienić zdanie…
Szkolenie na instruktora to nie tylko latanie, ale przede wszystkim teoria. Udało mi się już zaliczyć obydwa egzaminy pisemne – Fundamentals of Instructing (96%) i Flight Instructor Airplane (98%). Wciaż jednak próbuję przebrnąć przez przygotowywanie planów lekcji i prezentowanie poszczególnych tematów przed moim instruktorem. Muszę przyznać, że idzie mi to coraz lepiej i swobodniej, nawet w przypadku dzisiejszej, niełatwej lekcji – Weather Theory (plan i notatki w linku).
David planowo o 17.00, czyli zaraz po moim dwugodzinnym „wykładzie”, miał lot z innym uczniem – long commercial cross country w Piperze Seminole, N3062H. Kilka minut przed 17.00 uczeń zaglądnął do naszego pokoiku, David zapytał czy preflight gotowy, na co student odpowiedział, że samolot jeszcze nie wrócił z poprzedniego bloku. Skończyliśmy lekcję i zeszliśmy na dół, instruktor wypisywał mi fakturę a w międzyczasie przywitałem się z Michaelem w dispatchu. Ten pokazał mi na ekranie komputera stronę lokalnej stacji telewizyjnej z newsem o zderzeniu dwóch samolotów w okolicach Newberg…
Już od dłuższego czasu próbowałem się umówić ze znajomym ze szkolenego dispatcha na wspólny lot. Michael jest posiadaczem turystycznej licencji śmigłowcowej, teraz szkoli się na samoloty, bo w ten sposób zamiast płacić za pełne szkolenie helikopterowe do przyrządów, będzie w stanie zrobić je na samolotach i śmiglakach jednocześnie za podobne pieniądze. Michael był więc idealnym kandydatem na próbnego studenta.
Kolejne trzy dni latania. 19-tego rano obudził mnie widok błękitnego sufitu, ale niestety szybko na niebie pojawiły się chmury. Broken 1400 ft, a ja wg szkolnych reguł potrzebuję ceiling minimum 1500 ft. Na szczęście samolot jest dostępny przez cały dzień, więc może za kilka godzin się uda. Wróciłem do domu, zjadłem placki z jabłkami (czym lekko zadziwiłem współlokatorów, podobnie jak kiedyś ryżem z truskawkami) i znów na lotnisko. Warunki się trochę poprawiły, bez rewelacji, ale da się dolecieć do McMinnville na 1700 ft. Wreszcie pierwszy lot samodzielny z prawego fotela!
Końcówka października zapowiada się całkiem pogodnie. Wczoraj na przykład mieliśmy wiatr ze wschodu, a to zwykle o tej porze roku oznacza poranną mgłę, która bardzo szybko się ulatnia, odsłaniając błędkitne niebo. Do tego stabline powietrze, co gwarantuje spokojnie i przyjemne latanie.
Tęcza – piękne zjawisko, i do tego dość często spotykane w tym klimacie. Zanim jednak zrobiło się tak ładnie jak na zdjęciu, musiało się kilka dni pokisić…