Day 183 – Intrepid
Ostatni dzień w NY miał w sobie mały akcent lotniczy – zwiedzanie lotniskowca USS Intrepid „zaparkowanego” po zachodniej stronie Manhattanu na końcu 46-tej ulicy.
Ostatni dzień w NY miał w sobie mały akcent lotniczy – zwiedzanie lotniskowca USS Intrepid „zaparkowanego” po zachodniej stronie Manhattanu na końcu 46-tej ulicy.
Spędzając w Nowym Jorku aż 5 dni mogłem kontynuować zapoczątkowane w styczniu poznawanie atrakcji tego miasta. W poświąteczny wtorek wybrałem się więc na Manhattan, zaczynając od jego dolnej części. Akurat była to pora lunchowa, więc po wysiadce z subwaya przy Ground Zero udałem się w kierunku Wall Street zobaczyć konsumujące swój południowy posiłek białe koszule. Najpierw jednak spotkałem budowniczych nowego WTC.
Wielkanoc w Portland? Niebyt ciekawa perspektywa. Z drugiej strony przyjazd do Polski na tak krótki okres to kiepskie usprawieliwienie kosztu transkontynentalnej podróży. Dlatego tak bardzo ucieszyłem się, gdy Beata i Zbyszek zaprosili mnie na wspólne spędzenie świąt w Nowym Jorku.
„Komuniści!” – krzyczeli jedni. „Faszyści” – nawoływali drudzy gwizdając, grając na trąbce i zagłuszając konkurentów. Zupełnie przypadkowo wpadłem na wiec lokalnego koła Tea Party, czyli ultra konserwatywnej części partii Republikańskiej.
Ach wiosna drodzy Państwo, wiosna! Wreszcie się chce rano wstać z łóżka widząc za oknem słońce! Ludzie na ulicach się jakoś bardziej uśmiechają, a psy na spacerach machają ogonami. Można nawet usiąść w osiedlowej kawiarence przy wystawionym na zewnątrz stoliku i poudawać chwilę, że jest się po właściwej stronie Atlantyku…
Tak to już bywa ostatnio, że nawet gdy przy gruncie temperatura jest znośna, to w powietrzu robi się od razu pierońsko zimno. Zwykle oznacza to, że o locie w chmurach można zapomnieć, ale czasem konsekwencje dotykają nas nawet gdy czołgamy się poniżej „sufitu”. Dziś na przykład miałem przyjemność wlecieć w opad ice pellets, czyli małych przeźroczystych kulek lodu. Ciekawe doświadczenie: widzialność drastycznie spada, pojawiają się interesujące efekty akustyczne, a lód zaczyna błyskawicznie kleić się do samolotu, co oczywiście najlepiej widać na czarnym ogumieniu. Jedyna rada: uciekać. Niestety podczas tej lekcji zmuszeni byliśmy latać wokół specyficznego punktu, zwykle więc to pogoda wybierała nas, a nie my ją.
Sobota rano, 6:30 – najwyższy czas wstawać. Mam zaklepany samolot między 8 a 10 i planuję wykorzystać każdą minutę tej rezerwacji. Na latanie? No niezupełnie… Dziś jest pierwsza sobota miesiąca, co oznacza że na lotnisku Twin Oaks (formalnie Hillsboro) odbywa się śniadanie organizowane przez lokalny oddział EAA – organizacji zrzeszającej pilotów, głównie tych którzy sami budują samoloty.
Czytelnik bloga mógłby czasem odnieść wrażenie, że próbuję go przekonać jak wspaniałym krajem są Stany Zjednoczone. I choć w sferze lotnictwa trudno mi sobie wyobrazić cokolwiek, co gdzieś indziej jest rozwiązane w lepszy sposób (do tego stopnia, że Euroland powinien porzucić swoją dumę i zaadoptować w całości FAR-y, a nie bawić się w nieudolne wyważanie otwartch drzwi), to jednak w codziennym życiu nie jest już tak pięknie.
Siedziałem sobie spokojnie w Starbucksie przy lotnisku, kiedy podszedł do mnie z laptopem jeden z Chińczyków. Nie wiedząc że ja także szkolę się w Hillsboro Aviation, zapytał mnie czy mam konto w Apple. Kiedy odpowiedziałem twierdząco, usiadł obok mnie i znów grzecznie spytał, czy mógłbym mu pomóc. Musi na jutro zrobić jakąś prezentację i potrzebuje kupić Keynote (to taki konkurencyjny PowerPoint), ale nie ma amerykańskiej karty płatniczej. Czy ja mógłbym mu ten program kupić, a on mi odda pieniądze w gotówce?