Mój instruktor zakończył długie cross country z innym uczniem o 1 w nocy i kolejnego dnia nie mógł już latać, ze względu na przepis zezwalający pracować mu maksimum 8 godzin w ciągu doby. Udało się jednak znaleźć innego CFI, który z chęcią wsiadłby ze mną do C172. Szkoda nie skorzystać, bo pogoda zrobiła się wspaniała – słońce i plus 19 stopni. W szkole ruch jakiego nie było dawno.
Instruktorem okazał się Terje, Norweg któremu za tydzień kończy się wiza i chce jeszcze jak najwięcej polatać przez ostatnie dni legalnej pracy w USA. Na początku czułem się trochę niepewnie, bo zawsze przed kimś obcym chce się wypaść jak najlepiej, ale zaraz po uruchmieniu silnika i rozpoczęciu kołowania do pasa 20 (a więc nie tego najbliżej rampy) zaczęliśmy sobie gadać i szybko go polubiłem. Czekając w kolejce do startu wypytałem Terje o szczegóły jego pobytu. Podobnie jak ja przyjechał z JAR-owską PPL-ką, ale ponieważ był jeszcze na starej wizie J-1, od razu zaczął szkolenie na instrumenty. W sumie po 11 miesiącach pracy ma wylatane ponad 820h. Nieźle, choć żałuje że musi wracać, bo ostatnio wszystko zaczęło się kręcić, miał dużo studentów i mógłby jeszcze chwilę poinstruktorzyć.
Po starcie zakładam hood i zaczynamy lekcję nr 54, czyli… powtórkę wszystkiego co do tej pory. Proste zakręty, później przejście na slow flight z zasłonięciem przyrządów żyroskopowych. Skupiając uwagę na „pijanym” kompasie rozjechała mi się trochę wysokość, ale ogólnie było nienajgorzej. Slow flight prosił się o zrobienie przeciągnięcia power off, a zaraz po nim power on stall. Instruktor co chwilę komentował moje wyczyny mówiąc „very good” i tylko zapomniałem spytać, czy to była forma mobilizacji czy też faktycznie uznanie, że manewry zostały wykonane w należyty sposób.
Później przyszła pora na na wyprowadzanie z nienaturalnych położeń, również w partial panel. Ustawienie skrzydeł w poziomie jest bardzo proste, bo mamy turn coordinator. Znacznie trudniejszym zadaniem jest powrót do lotu poziomego. Nie mając żadnego odniesienia pochylenia samolotu trzeba wykonywać dość delikatne ruchy, bo łatwo jest przedobrzyć i z nurkowania przejść w ostre wznoszenie i przeciągnięcie. Co ciekawe, to ćwiczenie nie poszło mi tak najgorzej w porównaniu z kolejnym: wyprowadzanie z unusual attitude z „działającym” kompletem przyrządow. Dlaczego? Cóż, Terje zmienił mi położenie miniaturowego symbolu samolotu na sztucznym horyzoncie. W efekcie próbowałem osiągnąć lot poziomy ustawiając się do fałszywej linii horyzontu. Oczywiście szybko rozpoznałem co się nie zgadza, ale chyba mimo wszystko łatwiej było wyprowadzić samolot mając attitude indicator całkowicie zasłonięty.
Powoli kończąc lekcję instruktor poprosił mnie jeszcze o steep turns, ale robiąc dwa pod rząd (najpierw w lewo, później w prawo, bez roll out pomiędzy, jedynie z redukcją mocy przy zmianie kierunku). Wyszło nieźle, ale kiedy Terje zademonstrował jak jego zdaniem powinno to wyglądać, to doszedłem do wniosku że aby osiągnąć jego płynność i precyzję będę musiał jeszcze popracować…
Wracając do bazy pokazałem jeszcze constant rate descents i śledzenie radialu z VOR-a, symulując dolot do lotniska wg procedury VOR/DME. Na downwindzie zdjąłem hooda, i miałem sporo czasu na przyzwyczajenie się do widoku na zewnątrz, bo lądujący na pasie 12 Embraer zmusił nas do wydłużenia downwindu do 20. W końcu wieża poprosiła nas o zakręt na base, a tuż za nami leciała Seminolka. Na finalu trzymaliśmy prawie 100 węzłów i instruktor poprosił mnie o short field landing żeby zjechać w pierwszą drogę kołowania i zrobić miejsce dwusilnikowemu Piperowi. Jakieś 100 stóp nad ziemią mój CFI odwrócił się do tyłu i skomentował tylko mówiąc: „oh shit”, równiecześnie Tower kazał Seminolce zrobić go around. Musieli być blisko…
Po zaparkowaniu samolotu mieliśmy jeszcze okazję chwilę pogadać. Nawet pomyślałem, że szkoda że Terje już wyjeżdża, bo fajnie byłoby od czasu do czasu sobie z nim polecieć. Prawdą jest, że coś nas – Europejczyków – jednak łączy…