Gdy w zimie trafia się dzień z bezchmurnym niebem, ze szkolnej rampy znika każdy samolot i śmigłowiec. Mimo, że dziś wiał też dość silny wiatr, a inwersja ograniczała widzialność, ruch był bardzo duży. Przed moim lotem jeden z instruktorów czekał 40 minut na wpuszczenie do przestrzeni wokół lotniska! A tak wyglądała kolejka do startu kiedy ja robiłem runup – na szczęście nikt nie lądował, więc wszyscy wystartowaliśmy w ciągu 3 minut.
Manewry szły dziś kiepsko. Nie mogłem się skupić, bo w rejonie St. Paul w kółko latały pode mną 2 inne samolot bez kontaktu radiowego. Dalej skoczyłem do Aurory na kilka power-off 180s – jedne wyszły lepiej, drugie gorzej. Ostatnie lądowanie i powrót do Hillsboro odbywały się już w nocy (czyli około 30 minut po zachodzie słońca). Przełączyłem się na 119.3 (KHIO Tower) i zgłosiłem „ten mile final”. Kontroler poprosił o „wide right 360 turn and report back on final”.
Rzadko zdarza się, żeby o tej porze był taki ruch, ale dzień robi się coraz krótszy i niektóre bloki wracają już w nocy. Gdzieś w połowie mojego kółka usłyszałem na radiu Embraera, który dostał „slow down as much as possible”. Po chwili kontroler poprosił żebym przerwał orbitę i leciał prosto do lotniska. Co ciekawe, w tym samym czasie drugi Embraer był już w prawym kręgu do 31 i usłyszał „extend downwind, you’re number four following a Cessna”. Szaleństwo…
Niestety dzisiejszy dzień nie dla wszystkich zakończył się bardzo szczęśliwie. Około godziny 19.00 przeczytałem pierwsze newsy o wypadku małego samolotu na Boeing Field w Seattle (nie mylić z Paine Field w Everett). Szybko okazało się, że samolotem był Piper Seminole N2163N, czyli jeden z „naszych”, na którym z resztą zdawałem egzamin na wielosilniki. Seminola, z uczniem i Monicą na pokładzie, zderzyła się z innym zaparkowanym samolotem podczas startu z północnego pasa. Obydwa stanęły w ogniu, ale co Wam będę mówił, sami zobaczcie…
Na szczęście poza drobnymi zadrapaniami nikomu nic się nie stało. Od razu zacząłem się zastanawiać co mogło być przyczyną tego wypadku. Przecież ten zaparkowany na rampie samolot oddzielał od pasa kawałek trawy i droga kołowania. Do głowy przyszła mi tylko jedna możliwość – awaria silnika podczas startu. W małych samolotach dwusilnikowych taka awaria to nie żarty.
Nazajutrz okazało się, że miałem rację. Po oderwaniu stracili prawy silnik. Czemu? Może brak paliwa (np. zawór w pozycji „off”), uszkodzenie pompy paliwowej (swoją drogą, była wymieniana ok. 100h temu), niewłaściwe operowanie manetkami (bardzo mało prawdopodobne), a może katastrofalna usterka silnika? To już wyjaśni NTSB.