Może przesadzam, może nie, ale przed jutrzejszym egzaminem postanowiłem jeszcze raz polatać z moim instruktorem i upewnić się, że nie zawalę na jakiejś głupocie. Może jestem naiwny, że tak próbuję przygotować się do zdania tego egzaminu raz a dobrze, gdy przy pierwszym podejściu oblewa go średnio 80% osób. Całkowita lub częściowa porażka nie byłaby więc tragedią, tym bardziej że za sam egzamin się nie płaci (oczywiście za samolot już tak), ale czas mnie goni – im szybciej dopiszą mi do numeru licencji literki „CFI”, tym szybciej zacznę wpisywać kolejne godziny do logbooka, a i może liczby na koncie w banku zaczną wreszcie przyrastać zamiast stale maleć.
Wracając jednak do meritum, wzięliśmy „naszą” RG i polecieliśmy na południowy-wschód. Kilka prostych manewrów i kierujemy się do Aurory poćwiczyć lądowania. Realnie to jest najbardziej „niebezpieczna” część egzaminu. Short fieldy wychodziły znakomicie – ale mieliśmy trochę czołowego wiatru, co zawsze pomoga konsekwentnie lądować z dokładnością do około 15 metrów (wymagane 30 m). Power-offs też super, wszystkie z przyziemieniem w granicach 30-40 metrów od ustalonego punktu (wymagane 60 m).
Podbudowałem się więc mocno tym lotem, a pewność siebie na pewno pomoże jutro opanować nerwy. Pod warunkiem, jak wspomniałem, że do części praktycznej w ogóle dojdzie, bo teraz zaczynam się martwić zaliczeniem groundu (wdzięcznie zwanego także „oralem”). Pora ostatni raz przejrzeć FAR/AIM i wcześnie położyć się spać…
mam nadzieje ze wszystko poszlo pomyslnie.
I jak??
halo,
Czekamy na informacje!!
Jak egzamin
Pozdrawiam.
Jak tylko znajdę wolną chwilę postaram się wszystko opisać. Cierpliwości! :)