Sierpień był kolejnym rekordowym miesiącem pod względem latania. Działo się wiele, o części pisałem już w poprzednim artykule. Wspominałem też o airshow, z którym wiązało się wiele ograniczeń przestrzeni przez cały airshowowy tydzień – oprócz pokazów, były też przyloty, próby, treningi. Staraliśmy się latać kiedy się da i ile się da, trzeba było wstawać o 4 rano, a chińscy uczniowie zostali czasowo przewożeni na inne lotniska żeby móc kontunuować samodzielny timebuilding.
Oczywiście airshow to nie tylko negatywy i ograniczenia, ale także pojawienie się fajnych maszyn i ciekawych komunikatów na radiu. „65259, you’re number two, following the F-18 on a 3-mile final”, „52371, enter left base runway 31, traffic is a Harrier jet 5 miles southwest of the field”, „3555L, cleared for takeoff, caution wake turbulance from the Blackhawk crossing downfield”, i tak dalej…
Niestety takie wyciskanie lotów z każdej wolnej minuty między TFRami nie zawsze dobrze się kończy i byłem tego najlepszym przykładem. Mieliśmy z tyłu ciężkiego pasażera, temperatura wysoka, lądowanie. Prędkość nad progiem za niska, przepadamy, uczeń próbuje ratować sytuację dodając trochę mocy ale jednocześnie pociągnął wolant mocno na siebie. Nie byłem wystarczająco szybki i niestety przytarliśmy nartą ogona o pas. Samolot oczywiście od razu poszedł do szybkiego przeglądu (nie było zniszczeń), a ja pobiegłem do szefa się wyspowiadać. Wniosek jest przede wszystkim taki, że nie można zdejmować gardy i doświadczonego ucznia trzeba pilnować tak samo jak świeżaka.
Między blokami lotnymi było trochę przerw, czyli czas na nadrobienie papierkowej roboty…
W sierpniu FAA zafundowało nam małą zmianę procedur. Wszystko dzięki incydentowi na lotnisku Reagana DCA. Wieża zmieniła kierunek pasa do startu, podczas gdy Approach wciąż wektorował samoloty na stary kierunek i zrobił się dym. Efekt? Na ATISie pojawił się komunikat: „no simultaneous opposite arrivals or departures will be authorized”.
Taka drobna zmiana to potworne utrudnienie szkolenia na naszym lotnisku. Przykładowo, jeśli w użyciu jest pas 31 (najczęstsza sytuacja), Approach nie zezwoli na podejścia ILS 13 albo NDB (z północnego-zachodu). Dlatego Tower zmienił active runway na 13, co z kolei obcięło możliwość ćwiczenia podejścia VOR (z południa), nie mówiąc już o totalnym chaosie związanym z kołowaniem do i z pasa 13. Na niekontrolowanych lotniskach sytuacja była trochę lepsza, bo Approach nie ma możliwościa stwierdzenia który kierunek pasa jest w użyciu, więc zezwala na wszystkie podejścia.
Na szczęście po około tygodniu FAA sprecyzowała, że reguła ma dotyczyć jedynie lotnisk scertyfikowanych do rozkładowego ruchu pasażerskiego, więc Hillsboro wróciło do normy, ale stałem się później ofiarą nowych przepisów w Everett czy Eugene.
Jak radzą sobie moi uczniowie? Ken wrócił z krótkich wakacji, z Carsonem wciąż walczymy, bo prog check niezbyt się powiódł. Elvis oblał egzamin na IR przez jedno głupie missed approach – procedura kazała od razu kręcić w lewo w kierunku VORa, a on czekał do 1500 ft zanim wykonał zakręt. Recheck był szybki i pozytywny. John zaliczył pierwszego checka na IR (choć o mały włos by go obłał, bo pod koniec tak się rozweselił i zaczął gadać z instruktorem, że prawie przeleciał przez final approach course na ostatnim podejściu). Z Brandem wciąż uczymy się approachy.
Przy okazji odbyłem kilka lotów z obcymi uczniami, głównie w Skycatcherach. Z Alexem nocki – jedną lokalną (przy okazji „zawadziliśmy” o PDX) i jedno cross country do Albany. Z Callumem ćwiczenie latania na przyrządach i też nocne xc do Albany. Ciekawe to były doświadczenia, bo uczniowie to Amerykanie. Muszę przyznać, że praca z takimi studentami jest nieporównywalnie łatwiesza. Rozumieją instruktora, rozumieją kontrolerów, rozumieją podręczniki…
No dobrze, ale wróćmy do codziennych zajęć. Końcówka sierpnia była bogata w cross country. Carson idzie „starym” syllabusem, w którym są dwa loty xc w szkoleniu do IR. Na krótkie wybraliśmy się do Astorii i nie ma tu co dużo pisać. Na tzw. „long IFR xc” polecieliśmy do Seattle i Everett, czyli Boeing Field i Paine Field. Co prawda wolałbym dla odmiany inną trasę (gdzieś przez góry), ale Seattle też nie jest złe.
Tym razem nie mieliśmy zbyt wiele czasu, więc tylko zatankowaliśmy trochę AVGASu (i kawy ze starbuckowego automatu) i ruszliśmy w drogę. Po przeciwnej stronie lotniska jak zwykle stały sobie Dreamlinery.
Po starcie z BFI wykonujemy procedurę odlotu z pasa 31R…
… która prowadzi nas nad wodą, wzdłuż wybrzeża, skąd mamy super widok na downtown Seattle, stadiony i dzielnicę kontenerowo-przemysłową.
Ruch w powietrzu jest tu niemały, pod nami przelatuje (widoczny na tym parosekundowym filimie) wodnosamolot należący do Kenmore Air. Ach, gdybym tak mógł się z nimi zamienić…
Kilkanaście minut lotu i zbliżamy się do Paine Field (PAE), czyli głównej fabryki Boeinga. Trudno przeoczyć potężne błękitne drzwi hangarów.
Podejście, lądowanie i prosimy o zezwolenie na ostatni odcinek naszego lotu, już do Hillsboro. Gdy startujemy do pasa kołuje Dreamlifter, czyli Boeing 747 zmodyfikowany do przewozu części kadłuba 787.
Kilka dni później poleciałem na kolejne IFR cross country, tym razem z Johnem. Na tylnym fotelu siedział jego kolega, Josh. Z Chińczykami mamy trochę mniej wyboru, bo powinniśmy się trzymać ustalonych szkolnych „preferowanych tras”, a najczęściej wykorzystywaną jest HIO-BFI-OLM-HIO. Czyli znów Seattle, z przystankiem w Olympii.
Sam lot był w miarę standardowy, choć po drodze uważnie słuchaliśmy radia, bo na częstotliwości pojawił się Embraer należący do firmy Techjet, czyli przewoźnika Intela. Kapitan zgłaszał brak ciśnienia w jednym z układów hydraulicznych i oficjalnie poprosił o priority. Zamiast w Hillsboro postanowił lądować w Portland – wiadomo, dłuższy pas, lepsze służby ratunkowe. Kilka razy uprzedał kontrolerów, by przygotowali się, że samolot może nie wyhamować przed końcem pasa. Przyznam, że brzmiało to dość strasznie, ale na szczście wszystko dobrze się skończyło i samolot zjechał w ostatnią drogę kołowania.
IFR do Seattle jest trochę nudne, bo już na wysokości Olympii, albo nawet przed, ATC zaczyna nas wektorować na prostą podejścia ILS Rwy 31L. Nie ma więc żadnego „challenge’a” związanego z ustawianiem przyrządów, wykonywaniem procedur, korzystaniem z radiopomocy, itd. Nie znaczy to, że uczniowie sobie sami radzą, ale pomińmy tę kwestię… Zaletą wektorowania jest to, że ATC za każdym razem daje nam minimalnie inną trasę i możemy więcej pozwiedzać, na przykład lotnisko w Puyallup – pozdrowienia dla Tomka!
Moi Chińczycy koniecznie chcieli coś w Seattle zjeść. Nie spodziewali się jednak, że dostaniemy z FBO samochód, a jazda Buickiem była dla nich rozrywką samą w sobie. Pojechaliśmy, na ich życzenie, do China Town, gdzie głowy im chodziły na lewo i prawo nie tyle ze względu na wszechobecne chińskie napisy, ale przede wszystkim przez obecność chińskich dziewcząt, których najwyraźniej bardzo im brakuje.
Stęsknili się też za bubble tea i dlatego to był nasz główny przystanek w China Town. Dla mnie to pierwsze spotkanie z gumowymi kulkami w mlecznym napoju i specjalnie nie przypadły mi do gustu, ale moi chińczycy musieli być zachwyceni, bo strasznie głośno mlaskali tymi tapiokowymi żelkami. Kupili chyba z 12 kubków – dla siebie i swoich kolegów.
Po wizycie w „herbaciarni” poszliśmy coś zjeść. John zamówił 10 dań („jak nie damy rady to zostanie dla kolegów”). Na przystawkę dostaliśmy białe, płaskie prostokąty, wyglądem przypominające pokrojoną cebulę. Pływały one w sosie typu barbeque, a moi Chińczycy niezbyt potrafili wytłumaczyć czym one są, poza: „it’s like cow meat, (mlask mlask mlask)”. Postanowiłem zaryzykować i dopiero później w domu dowiedziałem się, że były to krowie ścięgna…
Powrót do Hillsboro odbywał się już w nocy, i to kompletnie czarnej, bezksiężycowej. Po drodze musieliśmy jeszcze zahaczyć o Olympię – podejście VOR-A i circling do przeciwnego kierunku pasa. Taki manewr gdy wokół mnóstwo drzew, o których wiesz, ale których nie widzisz, nie jest zbyt komfortowy.
* * *
10 dni po zdanym egzaminie na MEI udało mi się wreszcie wymęczyć part 141 checkout na Piperze Seminole. Jakoś tak jest, że szef nie pali się z wyznaczaniem checkoutów na wielosilniku. Na szczęście szkoła zapłaciła za ten lot, co w przeszłości podobno nie było regułą. Jak wyglądał checkout? Tak samo jak egzamin, tylko dwa razy dłuższy. Poćwiczyliśmy sobie z Chrisem M. wszystkie awarie, wyłączenie silników, podejścia, i tak dalej – czysta przyjemność.
Tego samego dnia zacząłem latać na wielosilniku jako instruktor. Uczniem był Elvis i szczerze mówiąc myślałem, że będzie miał większe problemy z lądowaniami, ale nawet dawał sobie radę. Oczywiście na kręgu musiałem mu sporo pomagać, bo chłopak myślami był przy starcie gdy trzeba było szykować się do lądowania, ale to normalne przy przesiadce na szybszy i bardziej skomplikowany samolot. Jest na to tylko jedna rada – chairflying, czyli siedzieć w samolocie (albo w domu) i tłuc na pamięć gdzie która gałka czy przyrząd się znajdują, wszystkie checklisty, procedury. Over and over again.
Końcówka sierpnia to czas największych pożarów lasów w Oregonie i czasami były dni, że przy wschodnim wietrze widzialność spadała do 7-8, a kilka razy nawet do 4-5 mil. Najgorzej na wysokościach 3000-5000 ft, przez co biedny Toby musiał wielokrotnie odwoływać swoje solo xc.
W zeszłym miesiącu wspominałem o uczniu, któremu podczas pierwszego samodzielnego lotu cross country do Chehalis przydarzyła się awaria silnika i musiał lądować w polu. Samolot nie doznał uszkodzeń i po wsadzeniu nowego silnika wrócił do pracy.
Kilka tygodni później inny uczeń w ramach timebuildingu leciał tą samą Cessną, również do Chehalis i zaobserwował „dziwne” wskazania obrotomierza. Wylądował na lotnisku i zadzwonił do szkoły, że boi się sam wracać. Trzeba było kogoś wysłać z misją „ratunkową” i padło akurat na mnie. Do CLS podrzucił mnie Rohit ze swoim studentem.
Na miejscu okazało, że uczniem jest Brand, czyli „mój” Chińczyk. Z silnikiem nie działo się nic nadzwyczajnego, po prostu wskazówka obrotomierza delikatnie falowała w zakresie 100 RPMs, ale motor pracował równo i nie było powodu nie wrócić samolotem do domu.
* * *
Na koniec małe podsumowanie miesiąca: w sierpniu wylatałem 138 godzin, z czego 125 godzin w roli instruktora. W przyszłym miesiącu pewnie nie będzie już tak dobrze – dni będą krótsze, pogoda zacznie się powoli pogarszać – ale do setki mam nadzieję dobić.
Jako że jestem pierwszy, to powiem w imieniu milionów niemych tłumów: „We want MORE!” ;)
Ok, muszę to opowiedzieć. Coś mnie podkusiło, aby sprawdzić, co się dzieje z tym blogiem, bo już dawno nic nie było i w czytniku rss jakoś tak ciągle pusto. No to wchodzę, sprawdzę komentarze, może w nich coś chociaż będzie. Ale co to? Brak komentarzy! No to się chłopak zniechęcił pewnie.
Ale przewijam jeszcze raz od początku w dół, przewijam no i nie poznaję tekstu. Toż to nowy wpis! :) Mimo wszystko napisałem komentarz i dopiero po jakimś czasie w czytniku pojawił się nowy news.
Ostatni wpis był tutaj kiedy, ponad cztery tygodnie temu, tego dnia tu byłem ostatni raz. I teraz nie minęło trzy godziny od publikacji, bo co tyle mój czytnik rss sprawdza kanały, a mnie podkusiło, aby sprawdzić, co się dzieje. Yyy, trochę szokujące ;)
btw: w PL mamy pierwszego Dreamliner’a LOT’u
Na wstępie podziękowania za kolejny znakomity wpis…Nie będę chyba specjalnie odkrywczy i powtórzę to co wszyscy: CHCEMY WIĘCEJ! Wiadomo praca ma absolutny priorytet, ale Twój blog dla „nielotów” (i chyba nie tylko dla nich) to namiastka bujania w przestworzach na własny rachunek i na każdy kolejny wpis czeka się z utęsknieniem jak na wypłatę ;)
BTW W logbooku pewnie 1000 już jest?
To ja dziękuję, że chce Wam się czytać! Obiecuję, że kolejny wpis ukaże się szybciej, bo czasu teraz więcej… znacznie więcej.
Michal, koniec listopada a ty ciagle w US? Czy nie napisałeś uprzednio ze w październiku miałeś wracać do Polski?
No czekamy na wpisy z pobytu w Polsce, już wiemy że nowy samolot wylaszowałeś :P
Wszystko w swoim czasie :P
Miło tak sobie poczytać o lataniu kiedy terminy przykuwają do komputera. Z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy.
PS.
A na poletku Boeinga nie widziałeś czasem jakiegoś LOT-owskiego 787?
Super Wpis, Gratulacje MEI i pracy na ME jako CFI :)
puk, puk, nazywam się grudzień i już jestem….
Koleżanki i Koledzy! Zauważyłem, że Michał wstawia nowy post przy około 15 komentarzach, to dopiszcie z łaski swojej jeszcze 3 i sprawa załatwiona :) No chyba, że to nie ten system ;)
to ja też dodam swój
czekamy!!!!
:P
No czekamy na kolejny wpis. Czekam na więcej, bo jeden na miesiąc to trochę mało. Mi się osobiście twoje wpisy bardzo fajnie czyta, ciekawe są. :-)
Kolejny artykuł się już „pisze” :)
sam sie nie napisze ! :D masz do nadrobienia juz 3 miesiace ! :P
Michał się leni, a nie pisze…
to by bylo chyba na tyle tej pieknej opowiesci…
Dam Wam spokój przez Święta, a później wracam na całego. Będzie wiele zmian, ale zacznę delikatnie od relacji ze zwiedzania pewnego miasta na południe od PDX :)
Święta się już skończyły, a tu dalej cisza…
no właśnie
Oj dajmy mu czas do nowego roku. Ja sobie nie wyobrażam, jakbym miał pisać blog, a ludzie by mnie poganiali :P
To mój pierwszy post na tym blogu więc wszystkich pragnę powitać. Blog czytam już od dłuższego czasu cóż można powiedzieć czyta się jednym tchem, blog dla osób które interesują się tematem jest prawdziwą skarbnicą wiedzy i podróżą w miejsce gdzie znajduje się obecnie autor. Jest to najlepszy i najbardziej profesjonalny blog o tematyce lotniczej jaki kiedykolwiek czytałem a interesuję się tematyką lotniczą od dziecka. Pierwszy „symulator” w jaki grałem był jeszcze na Atari 800XL F-15 co prawda lotnisko wyglądało jak trójkąt narysowany w paint’cie:) ale mniejsza o większość. Michał wspaniała robota oby tak dalej jak będziesz kiedyś w okolicach EPSC albo EPSD to z ogromną przyjemnością zapraszam na piwo lub inny trunek w ramach wdzięczności za poświęcony nam czas:) Do niecierpliwych proszę o wyrozumiałość dla autora i tak dziwię się że znajduje czas i chęci na publikacje artykułów zdjęć i filmików. Miejcie dla Michała trochę cierpliwości życie praca oraz „inne obowiązki”:) w życiu zajmują czas a tego z wiekiem coraz bardziej brakuje. Pozdrawiam serdecznie wszystkich. Życzę cierpliwości i mam nadzieje że to nie koniec:)
best wishes
Michał – budzenie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Michal Michal… Kontynuuj bloga! Prosimy! :) jesteś dla nas inspiracja!!!
Piszmy komentarze, może Michała to zmotywuje! :)
Więcej, więcej!
http://www.ggtola.republika.pl/img10/owca.gif
Na nowy rok wszystkiego najlepszego i nieba czystego !!!
Z niecierpliwością czekam na newsy z września, października, listopada i grudnia!!!
Takie małe marzenie mam, aby przynajmniej raz na tydzień wpisik nowy czytać:)
Michał. http://www.youtube.com/watch?v=xD2W26hPvC4
Oczekujemy od Ciebie czegoś podobnego.
Bagam! Napisz cos!
nic i nic ;(
Michał!!
http://www.aviate.pl/wp-admin/post-new.php
i piszemy
Ktos moze wiem co sie z Michałem dzieje , ze nic nie pisze ?
Koledzy, Michał rozpoczął pracę w Qatar Airways. Dajmy Mu czas , a na pewno napisze.
Jeśli tylko to prawda to WIELKIE GRATULACJE!!! A wiecie może jaki typ robi?
BTW To Polacy zaczynają rządzić w QA….
Spokojnie, żadnej pracy nie rozpocząłem :)
Zapraszam na bloga dziś wieczorem/jutro rano.