Ostatnie dni w Hillsboro były bardzo intensywne. Z jednej strony chciałem zakończyć pewne etapy szkolenia moich uczniów, przy okazji łapiąc się wszelkich lotów „dorywczych”, zapełniając czasem grafik od 7 do 22 (albo i dłużej). Z drugiej musiałem sprostać logistycznemu wyzwaniu przeprowadzki po 2 latach mieszkania w Stanach – a na to przez ostanie tygodnie czy miesiące nie miałem kompletnie czasu.
Do tego wszystkiego trzeba było się pożegnać z kolegami z pracy, studentami i innymi znajomymi. Jeśli chodzi o moich uczniów, byliśmy przez nich (razem z Kalyne) zaproszeni na dwie kolacje. Najwspanialsza była ta, na którą wzięli nas John i Brand. Pojechaliśmy razem do chińskiej restauracji w Beaverton – ale takiej naprawdę chińskiej, nie totalnie zamerykanizowanej. Menu było w całości po chińsku, ale to nie stanowiło żadnego problemu – wszystkie dania zamawiali moi gospodarze. Dość powiedzieć, że po przyjęciu zamówienia kelnerka zaczęła dodatkowo powiększać nasz stolik – John i Brand poprosili o ponad 10 dań!
Na stole było wszystko: od kurczaków General Tso’s, przez całą kaczkę, kawałki wieprzowiny, wołowinę, po owoce morza w postaci ryby, krewetek i kalmarów, a do tego wszystkiego zupa i oczywiście ryż.
Spróbowaliśmy z Kalyne wszystkiego po trochę. Oczywiście takiej góry jedzenia nie dało się przetworzyć na raz, więc dostaliśmy porcję na wynos, a resztę John z Brandem zabrali dla swoich kolegów. Nie wiem, czy to jest tradycyjna chińska gościnność, ale byłem naprawdę pod wrażeniem. W dodatku moi uczniowie absolutnie nie pozwolili mi dołożyć się do rachunku, który na pewno wyniósł ponad $150… podczas gdy oni dostają po $300 kieszonkowego na miesiąc.
To był bardzo udany wieczór, nie tylko ze względu na ich miły gest zaproszenia mnie, ale również przez to, że mogliśmy sobie posiedzieć i spokojnie porozmawiać w luźniej atmosferze. Nie żeby loty czy nauka ze mną były wyjątkowo formalne, ale mimo wszystko, spotkanie poza szkołą czy samolotem to co innego.
* * *
Przeprowadzkę zacząłem kilka dni przed wyjazdem. Planowałem spakować dwie pełne walizki, plecak podręczny i sporą torbę jako personal item. Nie chciałem jednak pozbywać się książek i innych materiałów, wolantu, kilku sprzętów domowych. Ubrania też jakoś cudownie mi się rozmnożyły. Musiałem więc przygotować jeszcze dwa duże pudła i wysłać je statkiem do Polski.
Trzeba było też załatwić sprawę z mieszkaniem. Na szczęście każdy z nas współlokatorów planował wyprowadzić się w tym samym czasie – Ole w ostatnim tygodniu września, a ja z Bernardo 2. października. Na 2. października miałem też zarezerwowany bilet do Nowego Jorku, a z tamtąd do Krakowa.
1. października mój grafik był jednak bardzo napięty. W pracy od rana do 19. Po ostatnim locie, z Kenem, pożegnałem się przez radio z kontrolerami na Hillsborowej wieży, dziękując za ich profesjonalizm, niezliczoną pomoc i wspaniałą współpracę. W dispatchu okazało się, że Elvis nie zaliczył ostatniego progress checka i chciał żebym zrobił z nim jeszcze powtórkę w symulatorze. Kolejne dwie godziny. O 21 zostałem już całkiem sam w firmie i zacząłem pakować swoje zabawki. Zrobiło mi się jakoś bardzo smutno…
Wtedy wpadłem na pomysł wzięcia któregoś z samolotów na jeszcze jeden, ostatni lot. Dla przyjemności. Przeszedłem się po rampie, sprawdziłem w czym jest jeszcze wystarczająco paliwa. Serce podpowiadało żebym wziął Seminolę, ale rozum zdecydował o C172SP, a dokładnie „Mike Echo”, czyli N386ME. Zadzwoniłem jeszcze po moją dziewczynę i jej koleżankę, Alice, której kiedyś obiecałem wspólny lot i chciałem obietnicy dotrzymać. Mimo później pory Alice nad propozycją długo się nie zastanawiała i o 22 wsiedliśmy w trójkę do samolotu.
Gdzie lecimy? Są tylko dwa miejsca w okolicy, które warto odwiedzić z powietrza nocą: downtown Portland i PDX. Szybki runup, start i kierujemy się wprost nad centrum miasta. Mijamy mrugające na czerwono anteny, pora skontaktować się z Approach. Bezproblemowo dostaję zgodę na manewrowanie nad downtown.
Trzy okrążenia i proszę Approach o touch-and-go w PDX i powrót do Hillsboro. „Traffic is a 737 on a 2-mile final, enter left base runway runway 28L, cleared for touch-and-go”. Odlatujemy w kierunku domu i kilkanaście minut później lądujemy na pasie 31 w HIO. Do mieszkania wracam zmęczony, ale szczęśliwy.
O ile cały tydzień był intensywny, o tyle mój ostatni dzień w Oregonie był po prostu szalony. Wstajemy o 6 rano, odwożę Kalyne do pracy, w drodze powrotnej kawa w Peet’s Coffee i czekam na parkingu aż otworzą Office Depot, bo jedno z pudeł wysyłanych do Polski okazało się za małe. Powrót do domu, pakowanie. O 9 jadę do szkoły, pożegnać się, załatwić sprawy w kadrach, poprosić o podbicie formularza obowiązkowych praktyk studenkich (z Polskiej uczelnii). Wracam do domu. Mieszkanie wciąż pełne mebli, kuchnia talerzy i kubków, pełna lodówka. Mój współlokator dopiero się obudził. Plan jest taki, że mają do nas przyjść świeżo przybyli studenci z HAI i kupić wszystkie meble z 3 sypialnii, pokoju i kuchnii. Na razie wszyscy śpią, a do 17 mamy opróżnić mieszkanie. Wywaliłem swoje meble z pokoju i zaczynam sprzątać, później łazienka i moja część kuchnii. Goście od mebli pojawili się koło 13. Wynoszą prawie wszystko, przy okazji próbujemy z moim współlokatorem sprzedać co się da – on stoi w oknie i woła na ludzi, ja przynoszę kolejne sprzęty. Opychamy telewizor, drukarki, mikrofalówkę, toster, itd. Resztę pakuję do samochodu i wywożę na darowiznę do Goodwilla. Kończę pakować moje walizki i pudła. W międzyczasie próbuję przenieść dane ze starego komputera Kalyne na nowy, bo stary za miesiąc odziedziczy jej mama. Zbliża się 17, ale mój współlokator jest wciąż w trakcie pakowania, a kuchnia wygląda jakby właśnie skończyła się w niej całonocna osiedlowa impreza. Widać, że nie mamy szans oddać mieszkania na czas.
Idę do biura zapytać jakie mamy możliwości. Bernardo może oddać mieszkanie jutro, policzą nam za jeden dodatkowy dzień. Trudno. Przy okazji podpisujemy dokumenty w sprawie zwrotu depozytu. Firmy wynajmujące mieszkania to najwięksi złodzieje (no, na równi z dealerami używanych samochodów). Przy zdawaniu mieszkania mój współlokator nie dowie się, które elementy mieszkania uznane zostaną za zniszczone i ile z depozytu dostaniemy z powrotem. Poza tym, zwrot jest możliwy wyłącznie w postaci czeku. Łaskawie zgodzą się go wysłać do Polski w ciągu miesiąca, czyli licząc 6 tygodnii na realizację czeku w BZWBK pieniądze dostanę pod koniec grudnia. A Bernardo chce, żebym rozliczył się z nim już teraz. Tym bardziej, że mam wobec niego mały dług, bo to on zorganizował kupców na nasze meble. Szacuję, biorąc pod uwagę doświadczenia moich znajomych, że oddadzą nam najwyżej połowę depozytu. [nie pomyliłem się, oddali $450 z $1050 – w zasadzie straciłem 3 godziny na sprzątanie łazienki i sprzętów kuchennych, bo i tak uznali że są brudne i skasowali pełną opłatę za czyszczenie]
Nadchodzi 18. Dzwoni telefon, jeden z uczniów z HAI chce jeszcze kupić książki, których mam podwójne egzemplarze i do tej pory nie udało mi się ich sprzedać. Załatwiam sprawę błyskawicznie, bo do 19 muszę zdążyć na pocztę, inaczej nie wyślę paczek do Polski. Przy okazji chciałem jeszcze naprawić samochód. Od jakiegoś czasu świeciła się czerwona kontrolka hamulca. Na szczęście wystarczyło kupić na stacji płyn hamulcowy i dolać do zbiorniczka. Po co? Bo samochód dobrze było by sprzedać. Ale tym zajmie się już moja dziewczyna, bo przed ostatnie 2 tygodnie na ogłoszenie nie odpowiedział nikt, a dziś dostałem 3 telefony. Ależ sobie ludzie znaleźli moment!
Pędzę teraz po Kalyne. Czasu nie mamy za dużo, jest prawie 20, a my o 22 lecimy do Nowego Jorku, z przesiadką w Chicago. Szefowa mojej dziewczyny chce nas koniecznie zawieźć na lotnisko. Co prawda wypiła już butelkę wina, ale to chyba i tak najlepsza opcja jaką mamy. Przynajmniej taką się wydawała dopóki nie okazało się, że chce nas odwieźć moim samochodem. Za późno na negocjacje.
Dojeżdzamy na lotnisko, jeszcze nieco ponad godzina przed odlotem. Wydaje się, że czasu jest dużo, ale nie wiecie o jeszcze jednym małym szczególe. Przed wyjazdem chciałem kupić nowego iPhone’a. Z drugiej ręki, bez simlocka. Od dwóch dni przeglądałem Craigslist, ale nic ciekawego w okolicy Hillsboro się nie pojawiało. Dziś popołudniu jakiś gość wrzucił ogłoszenie. Wysłałem mu wiadomość, że jeśli przyjedzie na lotnisko o 21 biorę sprzęt i dorzucę mu jeszcze $15. Czekamy przed security. 21:10, dzwoni telefon. Facet już jest. Właściwie chłopak, nie wiem czy ma skończone 18 lat. Trochę się bał, bo lotnisko to dość nietypowe miejsce na dobijanie targu, ale jak dostał pieniądze wyraźnie się uspokoił. Żegnamy się, pora przejść przez security i pędziemy do gate’a. Boarding już się zaczął. Wsiadamy do samolotu i budzimy się dopiero w Chicago…
Swietny wpis :)
a gdzie ciąg dalszy?
Wszystko w swoim czasie :)