Zadanie nr 1, czyli podstawowy pilotaż zostało prawie zakończone. Zostały jeszcze loty doskonalące, które będę sobie sukcesywnie wykonywał w przerwach Zadania II. Dziś zaczęliśmy latanie od 3 kręgów, podczas których ćwiczyliśmy touch-and-go, zwane po polsku „konwojerem”, czyli lądowanie i od razu start bez hamowania. Trudności są dwie: po pierwsze pas jest krótki, a po drugie na jego końcu mamy przeszkodę w postaci drutów, nie można sobie więc pozwolić na dalekie przyziemienie. Generalnie to ćwiczenie wyszło nieźle, a bałem się trochę, bo równo tydzień nie siedziałem w samolocie. Jedynie przy pierwszym konwojerze złapałem trochę adrenaliny, bo Pan Marian nie pozwolił mi się wznosić jak przy normalnym starcie, ale odpychał wolant zeby rozpędzić samolot do jak największej prędkości i tuż przed przeszkodą pociągnął nos mocno do góry. Widok zbliżającej się linii wysokiego napięcia – bezcenny.
Po krótkiej przerwie zakleiliśmy szyby mojej połowy kabiny papierem, ja ubrałem gogle zasłaniające mi wszystko poza przyrządami (John King nazywa je „IQ limiter”) i polecieliśmy na pierwszego ślepaka. Przez pierwsze 5 minut nie dawało mi spokoju, że nie mogę samodzielnie kontrolować ruchu w powietrzu, ale w końcu się przyzwyczaiłem. Zacząłem skupiać się na przyrządach. Dopiero teraz zrozumiałem co znaczy zasada pierszeństwa sztucznego horyzontu i stwierdziłem że wystarczy nie patrzeć przez 10-15 sekund na ten przyrząd i już można znaleźć się w jakieś dziwnej konfiguracji względem terenu.
W półgodzinnym locie ćwiczyliśmy początkowo lot po prostej, utrzymanie kierunku (wcale nie takie łatwe!) i zakręty (niestety zakrętomierz nie jest zbyt precyzyjny, bo ni jak się miał zakręt 2-minutowy do 360º). Cóż, trzeba wyczuć samolot. Poźniej próba wznoszenia i zniażania na „kreski” sztucznego horyzontu i w oparciu o wskazania wariometru. Sprawy nie ułatwiały pionowe ruchy powietrza, no ale do tego się już przyzwyczaiłem. Na koniec zejście do 1800 stóp, zakręt na kurs 220, rozpoczęcie zniżania, klapy i wreszcie mogłem zdjąć „okulary”, odsłonić kawałek przedniej szyby i wykonać podejście do lądowania, podczas którego instruktor zasymulował mi jeszcze awarię silnika. Trzeba więc było schować wysunięte przed chwilą pełne klapy, dolecieć trochę bliżej lotniska, znów wyhamować i ładnie przyziemić. Udało się na 4 z plusem. Na dziś niestety koniec.
Zdjęcia… więcej zdjęć
Wybiorę niedługo te ciekawsze i wrzucę :)