Po krótkiej przerwie wracamy do „ślepaków”. Tym razem ćwiczyliśmy standardowe sytuacje awaryjne, tyle że w „goglach”. Czyli przeciągnięcia statyczne i dynamiczne, spirale, różne inne triki i stany w które instruktor wprowadzał samolot, a ja miałem za zadanie wyprowadzić. Żeby było trudniej, to w czasie tych manewrów Pana Mariana zamykałem oczy, co nie okazało się specjalnie dużą przeszkodą w powrocie do lotu poziomego, no może poza jedną sytuacją kiedy mój instruktor zaczął robić dość głebokie zakręty raz w jedną raz w drugą stronę i wolałem otworzyć oczy co by później nie sprzątać kokpitu…
Generalnie muszę powiedzieć że opanowałem busolę magnetyczną, z czego jestem dumny. Nauczyłem się też utrzymywać stałą prędkość – i 80 knotów i 125 knotów (swoją drogą, do tej drugiej to Cessna rozpędza się całą wieczność). Po strefie zrobiliśmy jeszcze serię kręgów, tym razem byłem przygotowany i zakupiłem uprzednio poduszkę (pod tyłek oczywiście). Latanie nabrało zupełnie innego wymiaru! Że też byłem taki głupi i nie dałem się namówić Panu Marianowi wcześniej. Generalnie loty były poprawne, no może poza jednym lądowaniem (akurat z tylnym wiatrem i na krótszym kierunku pasa), kiedy to znów przyziemiliśmy 250-300 metrów przed końcem i zostawiliśmy w trakcie hamowania trochę opony na asfalcie. Heh, to już powoli staje się moim znakiem firmowym…