Po pierwszej trasie przyszła pora na kolejną. Ponieważ czasu nie było dużo to i daleko nie mogliśmy się wybrać. Padło na Ogrodzieniec, przez Mikołów, Imielin i powrót po prostej. Czemu Ogrodzieniec? Bo ciągle słyszeliśmy na radiu że tam ktoś lata.
Szybkie wykreślanie trasy, i wychodzi około 50 minut lotu. Biegiem do hangaru, sprawdzić odstoje, zmierzyć paliwo, skontrolować i wyciągnąć z „budy” samolot. Uruchomienie, rozgrzanie, kołowanie, zgarnięcie instruktora, próba silnika i zgłaszam na raz kołowanie, zajęcie pasa i start bo nie ma czasu. Jesteśmy lżejsi niż ostatnio więc możemy sobie wystartować na druty, tym bardziej że pas ma kierunek 31 (czyli 310 stopni) a my pierwszy odcinek będziemy wykonywać po kursie 333 stopnie. Pełen gaz, odrywamy kółka od asfaltu i szybko zostawiamy Kaniów za sobą. Dziś trzeba będzie trzymać wysokość 1800 stóp, bo kilkadziesiąt feetów wyżej zaczyna się strefa TMA lotniska Katowice-Pyrzowice. Zgłaszamy się na krakowską Informację, po drugiej stronie słyszę mojego ulubionego operatora FIS, który od razu podaje mi ciśnienie w calach słupa rtęci (tak tak, amerykanie na wszystko mają swoje jednostki). Pogoda super, nie za gorąco, słońce już nisko nad horyzontem, chmury przegoniło daleko i tylko gdzieniegdzie widać lekką mgiełkę przy ziemi, wskazującą że wcześniej spadło na to miejsce kilka kropel deszczu.
Generalnie lot przebiegał prawidłowo, poza jednym odcinkiem gdzie „uciekł” mi na dwie minuty kurs i musieliśmy dokręcać żeby wrócić na planowaną trasę. Zaprzyjaźniłem się z mapą i zacząłem powoli umieć się nią posługiwać. Sam Ogrodzieniec, a raczej zamek w tej miejscowości jest przepiękny i zdecydowaliśmy z Panem Marianem że musimy się do niego wybrać na zwiedzanie. Co do samego lotu, to jest to ciekawy rejon ze względu na górną granicę w której można się poruszać (1837 ft) i dolną którą wyznacza wysokość terenu (ok. 1600 ft), co oznacza że leci się praktycznie „po krzakach”. Sprawy nie ułatwiają wieża antenowa i linia wysokiego napięcia, przez co w trudnych warunkach atmosferycznych (niska podstawa chmur) na pewno nie pchałbym się w tamten rejon. Niestety czas nas gonił (a raczej zachód słońca), więc zrobiliśmy tylko nawrót wokół zamku i poleciliśmy prosto do Kaniowa.