Jak to mawiają, lotnictwo to przede wszystkim czekanie. I jest w tym sporo prawdy. Takie czekanie na samolot, pogodę, pasażerów albo ATC clearance to rzecz do której trzeba się przyzwyczaić chcąc zostać pilotem. Tym razem wypadło na to pierwsze. AIS poleciał do Lublina, ale ze względu na warunki pogodowe wystartował z 3-godzinnym opóźnieniem. AIO stoi w hangarze nr 2 na czynnościach serwisowych. I wszystko wygląda na to, że ten drugi samolot będzie dostępny szybciej.
Ponieważ na AIO nie lata się na dłuższe trasy tak przyjemnie jak na AIS, więc i cel naszej podróży musieliśmy wybrać mniej daleki. Akurat była potrzeba przywiezienia z Bielska jakiś dokumentów, więc tam też polecieliśmy. Ten 8-minutowy lot z EPKW do EPBA nie robi na mnie już żadnego wrażenia – nie potrzeba mapy, obliczeń, nawet specjalnego sprawdzania wiatru. Wsiadasz do samolotu jakbyś wsiadał do auta, trzaskasz drzwiami, odpalasz i lecisz.
W Bielsku korzystamy z faktu, że można tam coś zjeść i decydujemy się z Panem Marianem na obiad, przy którym wreszcie znajduję trochę czasu na zadanie pytań których na codzień nie ma okazji przedyskutować. Po napełnieniu żołądków łapiemy wielkiego lenia – siedzimy przed hangarem i oglądamy startujące za wyciągarką i holówką szybowce. U nas nie ma takich atrakcji. AIS ciągle nie wylądował w Kaniowie, a mnie nie chce się nawet wykreślać trasy. W końcu na lotnisku pojawia się Łukasz z córką i rzucają nam pomysł widokowego lotu po górach. Mój instruktor jest początkowo trochę sceptycznie nastawiony, ale chwilę później udaje się go namówić. No to lecimy!
Zajmujemy miejsca, odpalamy i kołujemy do początku pasa 27. Po drodze uważam żeby nie przetrącić obracającym się śmigłem psa, który najwyraźniej zainteresował się naszym samolotem. Start, wnoszenie i kierujemy się na dwupasmówkę do Skoczowa. Tam kręcimy w lewo i podziwiamy ciekawą architekturę w Ustroniu. Teren wciąż się podnosi, więc i wskazówka wysokościomierza musi się stale obracać. Lecimy doliną, między „potężnymi” górami (z perspektywy okien Cessny naprawdę wydają się ogromne!) i dwie minuty później jesteśmy nad Wisłą. Jest skocznia, dom Małysza. Znów zakręcamy w lewo i wznoszenie, bo przed nami kolejne szczyty. Ogromny respekt dla pilotów latających małymi samolotami w górach. Zatrzymuję wysokość na 4500 stopach, tyle powinno wystarczyć żeby bezpiecznie prześlizgnąć się nad Skrzycznem. Kolejny „przystanek” Szczyrk, a później wpadamy nad jezioro Żywieckie. Z góry żaglówki i inne łódki wyglądają bajecznie.
Zaczynamy schodzić trochę niżej i znów zakręt w lewo. Przelatujemy obok góry Żar i lotniska które leży u jej podnóża. W powietrzu kręcą się cztery szybowce, a my przyglądamy się z bliska zbiornikowi wodnemu.
Po kilku minutach teren staje się coraz bardziej płaski, ale i znajomy – pojawiają się Kęty, Wilamowice. Przelatujemy nad Kaniowem i kierujemy się na jezioro Goczałkowickie. Tam ostatni zakręt i z powrotem do Bielska-Białej. Po lądowaniu czas na lody, pogaduchy i wracamy do Kaniowa.
W Kaniowie z kolei hangar zamknięty na cztery spusty. Ponieważ nie chce mi się iść po klucze, uznaję to za znak i postanawiam polatać trochę samodzielnie po kręgu. Warunki są super, do tego słońce zaczyna się już chylić ku zachodowi. Wylatuję 4 kręgi, generalnie dobre lądowania (w końcu 37 godz. nalotu) w tym jedno perfekcyjne (co przyznał mi również Pan Marian mówiąc: „prawie takie jak moje”).