Są chwile, kiedy pomimo największych chęci trzeba odpuścić. Powodów może być mnóstwo, złe samopoczucie, usterka samolotu, niedostępność instruktora albo niekorzystne warunki atmosferyczne. Ten ostatni problem pojawił się trzeciego dnia mojego szkolenia. Kiedy przyjechałem po południu do Kaniowa mój wzrok przykuł rękaw na szczycie budynku głównego.
Silny, boczny wiatr nie nastrajał pozytywnie na naukę startów i lądowań. Pan Marian również podzielił mój niepokój, ale stwierdził równocześnie, że kiedyś trzeba nauczyć się latać przy bocznym wietrze. Dlaczego nie właśnie dzisiaj?
Przeczekaliśmy chwilę, bo wiatr słabnął z każdą minutą. W międzyczasie na lotnisko przyjechali Magda i Arek celem podpisania wszelkich papierków, bo też chcą już zaczynać latanie. Bardzo mnie to cieszy, bo w grupie zawsze raźniej, szczególnie wśród osób które zna się już pół roku.
Pod koniec dnia wiatr faktycznie osłabł, do jakiś 10 węzłów prawie prostopadle do osi pasa. Postanowiliśmy więc trochę powalczyć. Tym razem bardziej sensowne było startowanie na kierunku 013, co z jednej strony mnie ucieszyło (nie startowaliśmy na druty), a z drugiej strony martwiło (lądowaliśmy nad drutami). Na szczęście kable zostały niedawno oznaczone czerwonymi kulami, więc są znacznie lepiej widoczne.
Szybki przegląd samolotu (aż dziwię się że Pan Marian tak ufa mi w tej kwestii), odpalamy, radyjko (dla laików: nie, nie mam na myśli CD, tylko komunikację radiową), próba silnika, kołowanie do początku jeden-trzy (moja pierwsza wizyta na tym końcu pasa), no i startujemy. Pierwszy rozbieg wykonał mój instruktor, więc wyglądało to całkiem dobrze. Po oderwaniu się od ziemi stery dostałem ja i tu zaczęły się oczywiście problemy. Poczatkowo miałem problem z jednoczesną próbą utrzymania kierunku lotu i założonej prędkości 70 knotów na wznoszeniu. Na prostej „z wiatrem” oczywiście przywiało mnie blisko lotniska, więc trzeba było mocno odbić w przeciwną stronę. Po trzecim zakręcie próba zniżania również średnio udana, wiatr w ogon więc ziemia przesuwa się jak szalona, czwarty zakręt spóźniony, ale udało się jakoś dokręcić. Klapy na 30 stopni (przy takim wietrze lepiej nie ryzykować wypuszczania większych), zwalniamy do 60-65 KT i dopiero teraz było czuć wpływ bocznego ruchu powietrza.
Latanie w takich warunkach, szczególnie podejście do lądowania jest ciekawym doświadczeniem. Początkowo wydawało mi się niemożliwe trafienie w takich warunkach w pas, później zrozumiałem metodę działania i nawet mi się spodobało. Cała sztuka polega najpierw na ustawieniu się nosem pod wiatr i lecenie bokiem w kierunku pasa, jednocześnie się zniżając. Mając odpowiednią wysokość sterem kierunku (nogą) bardzo zdecydowanie ustawiamy samolot na kierunek pasa, a lotkę ustawiamy pod wiatr. Oczywiście, trochę samolotem rzuca i próbuje przechylić, ale trzeba zachować zimną krew i do końca trzymać takie wychylenie sterów. Przyziemienie i możemy zaczynać zabawę od początku.
Przy którymś kolejnym kręgu zacząłem przyuczać się do samodzielnego startu w tych warunkach. Pierwsza próba ponownie nie była zbyt udana, zbyt mało wychyliłem wolant (lotkę) pod wiatr w związku z czym przychyliłem samolot i poleciałem w kierunku budynku kontroli lotów. Szybka reakcja Pana Mariana uratowała oczywiście sytuację, a ja miałem nauczkę. Kolejny start i rozwiązanie kwestii użycia steru kierunku w celu utrzymania kursu rozbiegu i tuż po. Tutaj poszło trochę łatwiej, aczkolwiek też chciałem być delikatny w stosunku do maszyny, której powierzam swoje życie, co okazało się błędem. Jak się zdecydowanie nie powie (szczególnie nogami) co się chce, to nie posłucha. Kolejna ważna lekcja.
W sumie zrobiliśmy 7 kręgów w 47 minut, czyli wciąż trochę za długo (wzorcowy krąg powinien mieć 6 minut). Ogólnie jednak biorąc pod uwagę warunki w jakich przyszło mi latać jestem zadowolony z tego dnia.