Od ostatniego lotu samodzielnego minęło trochę czasu (daty wpisów nie są datami lotów), więc lepiej byłoby przed wykonaniem ostatniej już trasy w szkoleniu zrobić małe przypomnienie wiadomości lecąc z instruktorem. A ponieważ egzamin praktyczny składa się z przelotu na lotnisko kontrolowane, dobrze byłoby przy okazji sobie to przećwiczyć. Pana Mariana długo przekonywać nie trzeba było – lecimy na Balice.
Plan lotu złożony, samolot zatankowany… Wsiadamy, odpalamy, checklista przed startem. Jak zwykle po przerwie w lataniu mam wrażenie że o czymś ważnym zapomniałem. Jedynym sposobem na pozbycie się tych czarnych myśli jest wciśnięcie manetki gazu do oporu – wtedy jedyne co chodzi po głowie to oderwać się bezpiecznie od ziemi i nabrać trochę wysokości. Ze zdziwieniem stwierdzam, że nadal umiem pilotować samolot, nawigacja też jakoś idzie. Widać im więcej doświadczenia się ma, tym przerwy są mnie bolesne.
Jakieś 20 minut później dolatujemy do granicy CTRu – wchodzimy w punkcie sierra. Tym razem postanowiłem dogadywać się w języku polskim – tak planuję zdać egzamin, w związku z czym przydałoby się raz to przetrenować. Jest zgoda na wlot w przestrzeń kontrolowaną, w międzyczasie z lotniska startuje „ratownik” czyli śmigłowiec Mi-2 pogotowia i planuje lot z kursem przeciwnym do naszego. „Z uwagą na ruch” zmierzamy w kierunku kilo (Kryspinów). Nareszcie! Ostatni lot wzdłuż obwodnicy był obfity w lokalne wrażenia wzrokowe, ale tak naprawdę to tu zaczynają się moje rejony. Tower każe robić krótki holding nad karczmą Rohatyna (żartuję, nad kilo oczywiście) – z przyjemnością! Korzystam z okazji i oglądam świat pode mną (niestety w CTRze jest mimo wszystko trochę zbyt nerwowo na robienie zdjęć telefonem). W końcu na pasie ustawia się jakiś liniowiec i dostaje zgodę na start. Wieża pyta nas czy widzimy – jak najbardziej obserwujemy. No to zachowajcie własną separację i zgłoście prostą. Wilco!
Zakręt w prawo i najciekawsza część mojego chytrego planu – przelot nad domem. Przy okazji robię za przewodnika mojemu instruktorowi, który niestety (bardzo słusznie z resztą) jest bardziej zajęty kontrolowaniem samolotu niż słuchaniem ucznia-pilota który dostał amoku na widok swojego sąsiedztwa. „Tam klasztor na Bielanach, tu obserwatorium, na wprost kopiec Piłsudskiego a na lewo baza CPN”. W końcu przychodzi pora na ogarnięcie się i rozpoczęcie zniżania. Niestety straconego czasu nadrobić się nie da i mimo wypuszczenia od razu pełnych klap to co miało być niskim przejściem nad pasem będzie raczej wysokim przelotem… Dopiero gdzieś w połowie długości betonu udało się zejść na wysokość 10 metrów, dolatujemy do końca lotniska, gaz i do góry. I komentarz instruktora: nigdy nie rób takich rzeczy jak będziesz leciał sam. Cóż, człowiek to ma głupoty w głowie…
Wyjście z CTRu przez zulu (Zabierzów) i india (Krzeszowice). Dalej prosiłem o 2000 ft wysokości, ale Kraków TWR każe przejść na częstotliwość Kraków Informacji, a Info „sugeruje” nie wyżej niż 1800. Chwilę tak sobie lecimy, ale najwyraźniej wybrałem nienajlepszą drogę bo zaczyna brakować trochę przestrzeni między kołami naszej Cessny a wierzchołkami drzew. Pytam Info czy dałoby się coś wyżej. Jest zgoda ze zbliżania, ale na 3500 stóp. 3500?! Ja chcę tylko 2000! No ale nie ma co narzekać, pół Polski jest pod TMA a ruch porównywalny do jakiegoś afrykańskiego kraju, więc i tak wykazali się wielką „łaską”. Dostaliśmy swój indywidualny squawk (po raz pierwszy w „karierze”) i wspinamy się do góry. Generalnie we wszystkim można doszukać się dobrych stron – z większej wysokości łatwiej się nawiguje a i widok też jest ciekawy.
Potem przez Chrzanów i między strefami zakazanymi Oświęcimia i Bierunia, ale to już znana trasa. Po lądowaniu w Kaniowie chciałem zrobić sobie jeszcze dla treningu kilka kręgów, ale powietrza w oponie przedniego kółka było już mało na początku dnia, a nam nie chciało się iść do drugiego hangaru po kompresor, to też z tego pomysłu zrezygnowałem. Następny przystanek – samodzielna trzygodzinna trasa!